trwa inicjalizacja, prosze czekac...

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Tom II, Rozdział 1 - "Czy naprawdę wszyscy są tu kimś spokrewnieni?"

Podczas przerwy jeszcze parę razy wyłapał wzrokiem dziewczynę z pasemkami. Nawet nachylił się do Ryana i cicho zapytał:
- Kto to?
Blondyn spojrzał w jej stronę i zaraz odwrócił wzrok.
- Zapomnij, nie uderzysz do niej.
- Czemu miałbym ją bić?! - przeraził się Morrison, na co chłopak pacnął się ręką w twarz.
- Tu nie chodzi o takie uderzanie. Ta partia nie jest dla ciebie.
- Tylko dla przystojnych, niebieskookich blondasów. - mruknął James pod nosem.
Blondas, ale zielonooki zaśmiał się cicho.
- Czyś ty zwariował? To Eric, jej brat bliźniak!
- ...brat?
Kolejny szok. W ogóle nie są do siebie podobni. Nawet charakterem się różnią, bo gdy widział jak Eric flirtował z jakąś rudą dziewczyną, to jego siostra stała obok i ostro komentowała sytuację. Ale to chyba dobrze, że nie są razem?
- Dobrze ci radzę: nie zbliżaj się do niej bez odpowiedniego ekwipunku.
- Czyli?
- Kamizelki kuloodpornej, pistoletu i kasku.

Po skończonych lekcjach nasz bohater stanął pod drzwiami gabinetu dyrektora Sweeta. Wręcz trząsł się z niecierpliwości, bo poznana już wcześniej Katniss (swoją drogą: co to za dzikie imię) przekazała mu, że ma się tu zgłosić, by dostał przydzielenie do domu. Z ciekawości aż przyłożył ucho do drzwi nasłuchując. Usłyszał głosy dyrektora i swojej wychowawczyni.
- Naprawdę to on?!
- Widziałaś przecież. Rysy twarzy ma podobne.
- Nie może iść do domu Ozyrysa! Przecież...
- Zostają dwa rozwiązania: albo odsyłamy go do domu... Albo zamieszka z nami.
- Eddie! To niebezpieczne! jeżeli pójdzie w ślady swojego dziadka?
- Jego dziadek był dziwnym, ale jednocześnie bardzo dobrym człowiekiem. Zapomniałaś, co dla nas zrobił?
- Zdążył już poznać Kat!
- Chyba jest jeszcze za młody, żeby zagrażać Wybranej.
- Póki jest nią Nina nic małej nie grozi. Bardziej boję się o twoje dzieci.
- Hm... To faktycznie ryzykowne. Może zamieszkać z nami, ale pod żadnym pozorem nie może nawet zbliżyć się do piwnicy, pasuje?
- Niezłe. Powiadomię resztę.
Jimmy jak najszybciej odskoczył od drzwi, bo z gabinetu wyszła pani Clarke. Obdarzyła go miłym uśmiechem i poszła w głąb korytarza, a z pokoju wyjrzała głowa pana Sweeta.
- Och, James już jesteś. Wejdź proszę.
Zdezorientowany Morrison posłusznie wszedł do środka.
- Usiądź.
Usiadł wpatrując się w mężczyznę, a z niego przeniósł wzrok na biurko i... zamarł.
Dziewczyna z pasemkami.
Edison zauważył jego spojrzenie i uśmiechnął się.
- To moja córka.
Zaraz! CÓRKA. Córka dyrektora. Naraził się córce dyrektora.
- No więc, James masz już przydzielenie.
- Super. A gdzie...?
- W innych domach brak miejsc, więc poślemy cię do...

- Dom Anubisa. - przeczytał Jimmy stojąc przed dużym a zarazem okazałym budynkiem. Wziął dziesięć głębokich wydechów, wziął walizki i wkroczył do środka. Od razu dotarł do niego upojny zapach naleśników i zobaczył jak z kuchni wychyla się kobieta o włosach koloru ciemny blond i z miodowymi oczami. Miała na sobie fartuch kuchenny, jeansy i koszulę w kratkę.
- Cześć!  - przemówiła ciepłym głosem. - Jestem Nina Rutter, miło cię poznać.
- James Morrison.
- Zaraz zawołam resztę. Poczekaj tu.
Na chwilę wyszła, a chłopak oparł się o ścianę odstawiając walizki. Jak tu... staro. Wielkie schody prowadzące na górę, staromodna kuchnia po lewej stronie i jeszcze jakieś drzwi.
- HEJ! - krzyknęło od strony schodów.
Szybko się odwrócił. Z górnej poręczy wychylał się chłopak z blond włosami, sterczącymi na wszystkie strony, i niebieskimi oczami. Szybko zbiegł i podbiegł do niego.
- Jestem Jesse, a ty?
- Jimmy.
- Suuper! Też na "J"!
Na dół zszedł jeszcze ktoś. Na oko dziesięcioletnia dziewczynka w dwoma brunatnymi warkoczykami i także niebieskimi oczami.
- Jesse zostaw go, nie widzisz, że starszy i jest tu pierwszy raz? Clarie Clarke.
Clarke? Czy naprawdę wszyscy są tu  kimś spokrewnieni?
- Chodź! Przedstawimy cię rodzicom!
- Głupia! On już zna mamę!
- Ale taty nie!
- I tak pozna!
- Nie pyskuj!
- Ale jestem starszy!
- Dziewczyny dorastają trzy lata szybciej!
- Dwa!
- Trzy!
- Dwa!
- Trzy!
- Dwa!
- Trzy!
Morrison wyglądał jakby mu kto przywalił cegłą. Miał przed sobą kłótnię (chyba) rodzeństwa. W końcu oczy mieli takie same. Niech ktoś się wreszcie pojawi, bo on tu psychicznie nie wytrzyma!
- Dzieciaki, cisza!
Pojawił. A mianowicie modnie ubrany, wysoki, czarnoskóry mężczyzna z naleśnikiem w dłoni. Włożył jedzenie do ust, po czym wziął się pod boki.
- Nifadnie tfak! - Jimmy wolał zignorować fakt, że dorosły mężczyzna mówił z pełnymi ustami.
- TO jest nieładne, Alfredzie Lewis! - powiedziała za plecami mężczyzny średniego wzrostu, ładna blondynka.
James aż otworzył usta. Widział ją czasem na magazynach mamy! Jakaś projektantka mody!
- Nie przejmuj się tymi wrzaskunami, Jimmy. Oni są passe.
- Ale bursthunku...
- Mówiłam: NIE JEDZ PODCZAS ROZMOWY! - zapiszczała kobieta tupiąc nogą.
Po chwili jednak uspokoiła się i stukając obcasami podeszła do wstrząśniętego Jimmiego.
- Amber Millington-Lewis. Chodźmy od nich. Alfie, mam na ciebie focha!
Poszła w kierunku kuchni prowadząc za sobą chłopaka, a czarnoskóry przełknął naleśnika i podążył za nimi.
- Woow! - wyrwało się Morrisonowi.
Nie był to zachwyt pięknem pomieszczenia, ale raczej ogromem ludzi znajdujących się w nim. Ale najbardziej zszokował go jeszcze jeden widok. Dziewczyna z pasemkami.

niedziela, 29 czerwca 2014

Trochę podrasowane... co nie?

To jest notka informacyjna jak coś. Chciałam po prostu przekazać wam o zmianach na moim blogu i zachęcam do korzystania z czatu! Z wielką chęcią z Wami porozmawiam.

wtorek, 24 czerwca 2014

Prolog nowego życia.

Przepraszam, że tak późno! Miał być tydzień, ale sami wiecie... zakończenie roku. 


Pod szkołę podjechała taksówka. Taksówka jak taksówka, ale znacznie bardziej interesująca była jej zawartość. 16- letni James Morrison wyskoczył z pojazdu na chodnik przed budynkiem, orzechowymi oczętami obserwując dokładnie otoczenie. Dziś, 24 października miał zacząć naukę w tej wielkiej, angielskiej szkole z internatem. Sam Jimmy był pół-Anglikiem. Jego ojciec był Brytyjczykiem, ale nawet go nie znał. Natomiast matka pochodziła z Kanady. Jego orzechowe włosy układały się w niesforne loki, a ogólnie postrzegany był jako osoba towarzyska i nie wadząca nikomu niczym. Był po prostu milusi. Pożegnał się z Stephanie Morrison i w podskokach podążył do środka. Ale ku jego zdziwieniu i rozczarowaniu było pusto i cicho. Odwrócił się, by zawołać mamę, ale taksówka już odjechała. Trudno. Zrezygnowany usiadł na ławce i wyjął telefon, jednak nie dane mu było nacieszyć się spokojem.
- Co tu tu robisz sam?  -odezwało się z głębi korytarza.
Natychmiast odwrócił się w stronę młodej, na oko 12- letniej dziewczyny z krótkimi, ciemnymi włosami i miodowymi oczami. Miała na sobie zwykłą, biało-czerwoną sukienkę do kolan i białą opaskę, więc śmiało można było nazwać ją słodką. Zlustrowała go wzrokiem i powiedziała w końcu:
- Katniss Rutter.
- James Morrison. Jestem tu nowy, więc...
- Ach, rozumiem! Chodź zaprowadzę cię do wujka!
Ruszyła przed siebie, a zdezorientowany chłopak zamrugał kilkakrotnie i podreptał za nią. Doszli do białych jak śnieg drzwi, na których nowy zobaczył tabliczkę:

Edison Sweet 
Dyrektor Szkoły

Weszli do środka i Jimmy zobaczył widok niezwykły. Facet około czterdziestki bezceremonialnie wywalił nogi na obszerny stolik jak gdyby nigdy nic puszczając na cały regulator jakiś niemiecki metal. 
"Boże" - przemknęło mu przez głowę. - "Ciekawie się zaczyna". 
- Aaa!-ucieszył się mężczyzna na ich widok. - Ty jesteś ten nowy?
Przytaknął nadal nie mogąc oderwać wzroku od czarnej koszulki Iron Maiden poplamionej kilkoma plamami z sosu do pizzy. Dyrektor (bo chyba to on nim był) podszedł i uścisnął mu dłoń. 
- Edison Sweet, ale możesz mówić mi: wujku Eddie!
Orzechowe oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Wujku Eddie? Co to ma być? Wesołe Miasteczko i Klaun ze swoją asystentką podobną do Myszki Minnie? 
- Wujku on chyba jeszcze nie wie, gdzie ma lekcje...
- Fakt. Kat, zaprowadź go proszę do klasy cioci.
Cioci? Kolejna? Brunetka kiwnęła głową i złapała jego dłoń.
- Teraz pójdziemy do klasy. 
Przedszkole. Czuł się jak w przedszkolu prowadzony za rączkę przez dziewczynkę młodszą od niego o przeszło 4 lata. Ale weszli do klasy i zaraz został zasypany chmarą ciekawskich spojrzeń. Kobieta mniej-więcej w wieku dyrektora uśmiechnęła się na ich widok. 
- James, tak? 
- T-Tak.
- Usiądź proszę. Dziękuję, Katniss. 
Gdy dziewczyna wyszła usiadł na jednym z wolnych miejsc i przypatrzył się nauczycielce. Miała krótko obcięte, ciemnobrązowe włosy, ciemne oczy i troszkę ciemniejszą karnację od innych. Była bardzo ładna. 
- Teraz przedstawimy cię reszcie. Ja nazywam się Mara Clarke i będę twoją wychowawczynią. teraz ty. 
- Więc... Nazywam się James. Pochodzę z Kanady i... lubię słuchać muzyki, czytać książki i czasem uprawiam sport. 
- Cudnie. No dobrze.Tu masz plan lekcji. 
Podała mu małą kartkę, na której widniało logo szkoły. Uśmiechnął się lekko. Może być nawet fajnie. 

Gdy po przeszło kilkunastu minutach zadzwonił dzwonek i uczniowie wysypali się z klasy, od razu podszedł do niego niski blondyn z zielonymi oczami. 
- Cześć! Jestem Ryan Mason, a ty James, tak?
- Tak. 
- Usiądziemy razem na lunchu? 
To Morrisona zdziwiło. Szybko chce się zaprzyjaźnić. 
- Może być. 
Ryan pisnął zadowolony i w podskokach podążył do stołówki. A Jimmy za nim. Dotarli do małych rozmiarów sali, gdzie Kanadyjczyk od razu na kogoś wpadł. Z hukiem poleciał na podłogę, a gdy się otrząsnął oskarżycielsko spojrzał na współtwórcę wypadku. Ale wzrok momentalnie zmienił się. Przed nim klęczał anioł. A dokładniej szarooka dziewczyna z długimi, ciemnymi włosami, w które wplecione było kilka fioletowych pasemek. Ubrana była w czarną koszulę z czerwonym krawatem w szkocką kratę i czarne spodnie z dziurami. Wow. 
- Jak leziesz, gamoniu? - warknęła piękność i pozbierała się z podłogi. 
Obok niej pojawił się bardzo przystojny chłopak, który... wyglądał prawie jak dyrektor. Czyli był przystojny. 
- Nic ci nie jest? - zapytał dziewczyny, która skrzyżowała ręce na piersi. 
- Nie. Idziemy. 
A James ciągle siedział na podłożu. No. Zapowiada się bardzo ciekawie. 







No i mamy przygody Jimmiego. Nie bójcie się, postacie z HoA będą. Już są Eddie, Mara... A teraz zgadnijcie kim są dziewczyna z pasemkami i chłopak wyglądający jak dyrektor!

piątek, 13 czerwca 2014

Witajcie po przerwie!

Zacznijmy od tego, że zamierzam wrócić. Może być trochę inaczej, ale ciągle o Tajemnicach Domu Anubisa! Teraz idę do drugiej klasy gimnazjum, więc trochę się w moim życiu zmieniło. Ale nie przedłużając: najpóźniej za tydzień ukaże się opowiadanie. Zapraszam!







Spotkajmy się z nimi jeszcze raz!

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 8

    Wreszcie jest! I autorka i rozdział! Dziękuję wszystkim komentującym za motywację! Dostałam aż 3 nominacje! Dwie od Pat, ale liczę to jako jedną. Peddie będzie w następnym rozdziale, bo jak pewnie zauważycie tutaj skupiłam się na bliźniakach. Po prostu wielki powrót. Ale uprzedzam rozdział troszeczkę wymuszony...
  • To podstęp. - stwierdził Eddie wpatrując się w Marę i swoją żonę – Wcześniej to uzgodniłyście!
  • Jeżeli tak, to co z tego? - twarz Pat przeszył chytry uśmieszek. - Dawaj.
    Burknął pod nosem coś obraźliwego pod adresem żony i wręczył jej dziesięciodolarówkę.
  • Gdzie Jerome?
  • A skąd mam wiedzieć? Nie jestem jego niańką.
    Sweet powoli podniósł się z krzesła i wyszedł z pomieszczenia kierując się w stronę strychu. Jeszcze przez jakiś czas słyszał rozmowę Patrici i Mary o niańce dla maleństwa. Na górze zastał już bliźniaki najwyraźniej w nastroju głupawki. Eric paradował w sztucznym nosie i wąsach, a na widok ojca wyszczerzył zęby i naciągnął na głowę koc. Natomiast jego siostra bliźniaczka wkładała właśnie sukienkę w kolorach ziemi, w której Eddie rozpoznał kreację Mary. Lisa wzięła przykład z brata i truchtem dobiegła do szafy i zaczęła mocować się z zatrzaskiem. Edison westchnął i podążył za nią, na co jego córka wydała z siebie serię dźwięków różnego typu i zmieniła kurs. Teraz celem był koc Erica. Przyglądając się walce Eddie postanowił rozsądzić spór i zagarnąć koc Jednym sprawnym ruchem pozbawił dzieci „zabawki” i odłożył na kanapę starając się nie patrzeć na obrażone bliźniaki, które schodziły na dół. Ciągle w przebraniach Z błogą miną rozciągnął się na kanapie przykrywając się kocem. Teraz tylko relaks.
    ...
  • Obiad!
    Westchnął głośno i zszedł na dół. Usiadł za stołem oczekując, że dadzą mu spokój. Ale gdzie tam! Nina próbowała odebrać Lisie jej sukienkę. Po drugiej stronie stołu Fabian rozmawiał ze znudzoną Amber o jego pracy Historyka Sztuki. Na kanapie Jerome uporczywie próbował poczuć choćby jedno kopnięcie Jessego, a Mara razem z nim. Alfie stał przy Trudy i podpatrywał menu na obiad. Trixie rozmawiała przez telefon z K.T, a potem wzięła się za narzekanie „Jakie drogie są te rozmowy między krajowe” Dom Anubisa powinien nazywać się Domem Hałasu.
  • A może obejrzymy wieczorem horror?
  • T.A.K. Pytasz już o to trzeci raz.
  • Serio? - Zdziwił się Clarke. - Nie wiedziałem. A jaki?
  • Drugi raz. Koszmar z Ulicy Wiązów.
  • Nienawidzę go. - burknęła Amber.
  • Spokojnie, bursztynku*. To tylko fim.
  • Jerome ma chyba ma amnezję. Skojarzenia?
  • Och, weź – żachnął się Fabian. - A wiecie kiedy to było? Pat?
  • Jedenaście lat te... - zacięła się i zamrugała oczami. Jeżeli poznała Eddiego jedenaście lat temu to znaczy też, że... - O kurde! Eddie na stronę!
  • Czego żądasz żoneczko słodka jak miód i mięciutka jak poduszka? - spytał zamykając za sobą drzwi kuchni.
  • Chodzi o to że... JAK MNIE NAZWAŁEŚ?
  • A nic.
  • JAK?!
  • Nic.
  • Dobrze spróbuję ci uwierzyć - wzięła głęboki wdech - Za trzy dni piąte urodziny bliźniaków jakieś pomysły? - wypaliła.
  • W mordę! Zapomniałem! Ty też?
  • Detektyw się znalazł... Idę. - stwierdziła już wchodząc do pokoju
    Patrzył za nią i próbował coś wykombinować. Schody zatrzeszczały pod ciężarem 28-letniego dyrektora, gdy ten na nich usiadł. Siedział tak jeszcze chwilę aż wreszcie coś przykuło jego uwagę
  • Czekaj! Wiem!
  • To kto będzie? - spytała Mara podnosząc pudło z dekoracjami na imprezę urodzinową.
  • My, Poppy z Seamusem... - Clarke skrzywił się na dźwięk jego imienia – Willow ( Pat walnęła głową o stół ). To chyba wszystko. Ma być skromne przyjęcie, a chcemy wam oszczędzić katuszy słuchania bandy rozwrzeszczanych pięciolatków. Katniss mogłaby tego nie znieść, prawda kochanie?
  • Prawda. - potwierdziła Nina wpatrując się w Fabiana z uwielbieniem.
    Po chwili rzuciła się, by ucałować męża, ale nieszczęście chciało, że w tym samym czasie przechodziła pani Clarke wraz ze swoim pakunkiem. Rozległ się huk i wielkie pudło pełne serpentyn i balonów wypadło Marze z rąk. I wszystko poleciało na Alfiego, który nikomu nie wadząc rysował napis „ 5 lat Lisy i Erica „ na kartonie.
  • EEJJJJJ!!! - wrzasnął poszkodowany wygrzebując się z gąszczu papierowych wstążek.
  • Ja, ja nie... - Nina nie dokończyła, bo wiązka serpentyn wylądowała w jej miodowych włosach tworząc niezwykle ciekawą kompozycję a'la potwór z Loch Ness.
  • W moją kobietę?! A MASZ!
    Po tych słowach Fabiana rozpętała się prawdziwa bitwa na serpentyny, balony i bóg wie co jeszcze innego. Siły były wyrównane, jednak co ciekawe nie było żadnego podziału na grupy, więc wszyscy naparzali się ze wszystkimi Całemu zdarzeniu przypatrywała się mała Kat z nosidełka, oraz jeszcze ktoś stojący w drzwiach. „ Ktoś ” poprawił fryzurę, jakby obawiając się, że dostanie salwę serpentyn we włosy. W ciszy obserwował całe zajście starając się wypatrzeć jedną osobę...
  • Jerome!
  • Poppy?



Powolutku, powolutku zastanawiam się, czy nie potrzebna mi pomoc. Ciekawe kto byłby chętny... Z akcentem na powolutku!


    *Amber to po polsku bursztyn.



sobota, 10 sierpnia 2013

Przepraszam.

Przepraszam. Jutro wyjeżdżam nad morze i nie mogę napisać rozdziału. Do komputera dobrałam się cudem, bo rodzina gra w brydża i mama chwilowo nie ma tzw. Rajzefiber - gorączki przed podróżą. Dziękuję za 12 komentarzy ( parę moich odpowiedzi - nie liczę ). Obiecuję- trzymajcie mnie za słowo, że rozdział 8 będzie 2 razy dłuższy. I będę kontynuować historię nastoletnim życiem Lisy, Erica i innych dzieci. Rekompensata za przerwy.

I jeszcze bonus:

Nieśmiertelne obrazy!

patedie.gif




859e295b001889ab5006c932.gif

Kocham Was.

Airmayen

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 7

W altanie wielkiego ogrodu po raz trzeci brzmiał marsz weselny. Pan młody stał przy ołtarzu rozmawiając z drużbą o ciemnych włosach najwyraźniej na coś czekając.  Zebrani goście co chwila odwracali głowy wypatrując nadchodzącej panny młodej. Ta przebywała jeszcze w małym pokoiku poprawiając suknię i fryzurę.  Była to piękna suknia idealnie pasująca do właścicielki. Biały jak śnieg gorset oplatała długa szarfa w kolorze lilii. Nieco niżej sukna gwałtownie rozszerzała się tworząc świetnie wykreowany dół. Całości dopełniał średniej długości welon. Włosy upięte miała w zgrabny kok, a dwa pasma po lewej i po prawej stronie zwisały lekko podkręcone.
- Nie wiem, jakim cudem to włożyłam.  – stwierdziła obracając się przed lustrem.
- Dobrze, że włożyłaś. Jest przecudowna.  Zawiodłabyś mnie?
Mruknęła krótkie „Nie” i przyjrzała się przyjaciółce. Miała na sobie niebieską suknie balową, która tworzyła kontrast z jej blond włosami, opadającymi łagodnie na opalone ramiona.
- W czym ty chciałaś za niego wychodzić? W worku po ziemniakach?
Odpowiedział jej krótki śmiech. Wizja panny młodej stającej na ślubnym kobiercu w worku po ziemniakach wydała jej się bardzo zabawna.
- Już czas. Niecierpliwią się. – Głos ten zależał do trzeciej dziewczyny w zielonej sukience.
- Dobrze, że dopiero drugi miesiąc. – Stwierdziła bohaterka dnia przyglądając się swemu brzuchowi . – I dobrze, że tatuś jeszcze nie wie.
Po tych słowach cała trójka skierowała się w stronę wyjścia. Blondynka odłączyła się od nich i usiadła w jednym z rzędów. Gdy dotarły do ołtarza ksiądz rozpoczął swoją długą rozmowę, by w końcu dojść do najważniejszego momentu:
- Czy ty, Patricio Williamson bierzesz obecnego tu, Edisona Sweeta za męża?
- Tak.
- Czy ty, Edisonie Sweet bierzesz obecną tu, Patricię Williamson za żonę?
- Tak.
- Ogłaszam was mężem i żoną! Możecie się pocałować.
Te wydarzenia sprzed czterech lat przeleciały jej przed oczami. Było jeszcze wesele, narodziny dzieci. I Anubis. Tak. I Anubis. Teraz stała wraz z Eddiem czekając na nadchodzące panny młode. Jak kiedyś Eddie czekał na nią. W końcu zaczęło się. Na początku pochodu szły ich własne dzieci- Eric i Lisa. Sypiąc kwiatki (Lisa) i niosąc cztery obrączki (Eric). Za nimi kroczyły Amber i Mara uśmiechając się promiennie. Państwo Sweet wymienili spojrzenia, po czym zwrócili głowy ku stojących za nimi Jeroma i Alfiego. Ten drugi ledwo trzymał się na nogach. Taki był niecierpliwy.  Dalej było jak na ich ślubie. Cztery razy zabrzmiało „Tak”. Gdy nadszedł moment rzucania bukietów bukiet Mary wylądował na podłożu, bo nikt nie dał rady go złapać. Ta zaczerwieniła się i by zatuszować sprawę dopadła męża i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. Natomiast bukiet Amber został złapany. Przez Poppy Clarke, która zerknęła znacząco na swojego narzeczonego – Irlandczyka o imieniu Seamus.
- Czas na wesele. – Przypomniał Alfie obejmując Amber najwyraźniej zachwyconą z tego powodu.
- I prezenty ślubne!
- I całusa!
- Jerome!
- No co? Należy się!
Jak powiedział tak zrobił. Mara zgodziła się łaskawie, jeszcze dobiegając się powtórki. Pół godziny później cała wesoła grupa była już w Domu Anubisa. Eddie umiejętnie zagonił dzieci do spania, tłumacząc im, że jeżeli zejdą to, zobaczą gniew mamusi. Podziałało natychmiast. Na dole impreza trwała w najlepsze. Jara ulotniła się i wybrała na romantyczny spacer. To samo przyszło do głowy Poppy, więc ciągnąc za sobą Seamusa  wyszła za bratem. Natomiast Nina wdrapała się na stół i krzyknęła głośno:
- Cisza! Jestem w ciąży!
Po czym zeskoczyła prosto w ramiona Fabiana, który uniósł ją narażając się na piski ze strony żony i krzyki typu „Uważaj, bo poroni” ze strony przyjaciół. Alfie wymknął się na chwilę, pragnąc odetchnąć choćby na chwilę. Usiadł na ławce i wpatrywał się w niebo nucąc piosenkę Leonarda Cohena. Była końcówka czerwca, więc na dworze było dość ciepło. W pewnej chwili jednak Lewis odniósł wrażenie, że powiało chłodem.  Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo w uchu usłyszał przeraźliwy, lodowaty szept:
- Komukolwiek o tym jeszcze powiesz, a twoja śliczna żona ucierpi. I to bardzo.
Śmiertelnie wystraszony odwrócił się powoli w stronę, z której dochodził szept. Jednak ujrzał tylko ciemny las i usłyszał tylko szum letniego wiatru muskającego gałęzie drzew. Postanowił coś. Nie da skrzywdzić Amber. Nie powie nikomu.

Rok później 
Wyjaśnienie autorki: Obie pary są już rok po ślubie. Dzieci Peddie (czyt. Lisa i Eric) mają po 5 lat i umieją już normalnie mówić (Bogu dzięki) . Nina urodziła zdrową córkę Katniss. Jak stwierdził dumny ojciec jest podobna do niego i dobrze. Co do Mary, to jest ona już w 7 miesiącu ciąży (Z Jeromem. No!). Amber w czwartym. Alfie faktycznie nikomu nie pisnął słówka o tajemniczym gościu na terenie Anubisa i prawie o tym zapomniał. Ale czy na pewno?

- Jesse!
-David!
- Jesse!
- David!
- Jesse, Jesse, Jesse I jeszcze raz Jesse!
- Stul dziób!
- Morda!
- Święta racja! I dziób i morda!
- No wiesz?
- Wy zaczęliście! To chyba moje dziecko!
- Ruda małpa.
- Skunks.
- Plebs.
- Sedes.
Po tej krótkiej ale jakże zwięzłej wymianie zdań obie strony pogrążyły się w milczeniu. Niełatwo wybrać imię dla dziecka Mary i Jeroma.  Pani Clarke wkroczyła do kuchni trzymając się za bardzo wypukły brzuch.
- Chyba wiem, jak będzie się nazywał.  – powiedziała patrząc znacząco na Patricię i Eddiego, którzy także spojrzeli na siebie wzrokiem typu „ Zobaczysz, to ja będę mieć rację ”. – Będzie miał na imię Jesse.  




Jesse. Wybrałam mu imię na cześć Jessego Spencera, mojego ukochanego doktora Chase’a z „ Dr. House”. No i ślub… Jak ja lubię opisywać śluby… I wspomnienie Pat. Te wspomnienia będą się przewijać, by nie było, że tak niespodziewanie to wszystko.